poniedziałek, 31 marca 2014

Coca-cola czy Pepsi?


Nazwy Coca-cola i Pepsi są znane wszystkim. Nie ma zapewne wśród nas osoby, która by choćby nie spróbowała tych dwóch, słynnych na cały świat, napojów gazowanych. Jednak czemu zawdzięczają taki wielki sukces? Jakie były ich początki? Jak przebiegała konkurencja między firmami? Czy od razu stały się fenomenem? W moim dzisiejszym poście postaram się Wam możliwie jak najbardziej przybliżyć historię tych wielkich korporacji.

Na sam początek wspomnę że, Cola i Pepsi powstały pod koniec XIX wieku w Stanach Zjednoczonych. Słynną recepturę Coca-coli opracował farmaceuta John Stith Pemberton w 1886 roku. Warto tu wspomnieć że sam Pemberton był silnie uzależniony od morfiny i kokainy, co miało znaczący wpływ na skład Coli, gdyż zawierała ona liście koki, w których występowała substancja czynna: kokaina (została wycofana w pierwszych latach XX wieku). Napój nosił wtedy nazwę "Pemberton’s French Wine Coca". Twórca umarł półtora roku po stworzeniu napoju zapewne nieświadom, jak wielką popularnością zyska ów napój, który w początkowym zamierzeniu miał koić zszargane nerwy i uspokajać. Wynalazca opisywał go jak "pyszny i orzeźwiający napój tak dobry, że Bóg by nim nie wzgardził”.

Sama butelka, gdzie był nalewany napój również zasługuje na uwagę, ze względu na jej charakterystyczny kształt, który czyni ją nie możliwą do pomylenia z jakimkolwiek innym butelkowanym płynem. Od roku 1915 zostały stworzone specjalne unikatowe butelki Coca-coli. Miało to na celu odróżnienie przez konsumentów która Cola jest tą "zaufaną" Colą, która jest jej tylko marnym "substytutem".

Początki Pepsi również były podobne. Również jej receptura była opracowana przez człowieka z branży farmaceutycznej Caleba Bradhama, który wymyślił napój w 1893 roku, produkując go we własnym domu, pod nazwą "Napój Brada". Nazwa ta została zmieniona na Pepsi-Cola wzięta od enzymu pepsyny zawartego w napoju pomagającego na niestrawność, w czasie gdy kreator sprzedawał go razem ze swoimi lekami w aptece.

Oba te słynne napoje, stały się "odkryciem XX wieku" i istnym hitem w Stanach Zjednoczonych. Dzięki środkom jakie wpłynęły na konta tych firm mogły one rozpocząć intensywną kampanie reklamową, która zaowocowała jeszcze większym wzrostem popularności i rozpoczęciem konkurencji między dwoma wielkimi korporacjami. 

Ostra rywalizacja trwała w latach 1939-1943, gdzie początkowo, między Colą a Pepsi istniała ogromna przepaść. Na jedną wypitą butelkę Pepsi, przypadały dwie butelki Coli. Jednak podczas trwania II Wojny Światowej, popularność Coli stanęła w miejscu, z Pepsi wciąż zdobywało nowe rzesze wielbicieli. Dzięki dobrym posunięciom prezesów Pepsi-coli, zdobyła ona rynki w Ameryce Łacińskiej i na Bliskim Wschodzie, podczas gdy firma Coca-cola przeżywała kryzys. Dopiero pod koniec lat 50 znów powróciła do gry. Pojawiając się na azjatyckim rynku była pierwszym zagranicznym napojem, który uzyskał pozwolenie na rozpowszechnianie w Chińskiej Republice Ludowej. 

Lata 80 XX wieku okazały się być jednymi z największych porażek jak i sukcesów obu korporacji. Stało się tak za względu na ponowny kryzys firmy Coca-cola i dwie mistrzowskie kampanie reklamowe: pierwsza, Pepsi Generation, przekonywała, że "Pepsi jest napojem dla młodzieży" w przeciwieństwie do Coca-coli, którą piją rodzice. Było to hasło wycelowane w młodych ludzi oraz tych, którzy lubili wyzwania i eksperymenty. Druga: tzw. "Pepsi Challenge"- wyzwanie Pepsi, była to pierwsza reklama typu "wyzwanie" która wciąż jest stosowana przez firmy. Polegała ona na reklamie gdzie była osoba z zasłoniętymi oczami, porównywała smak Coca-coli i Pepsi i oczywiście zawsze wybierała Pepsi. Te proste chwyty spowodowały że Pepsi znów górowało na Colą. Wszystko to stało się zgodnie z planem Robert C. Goizueta, dyrektora generalnego The Coca-Cola Company. Postanowił on zmienić niemal 100-letnią recepturę Pemberton'a, w 1985 roku na rynku pojawił się nowy napój (Coca-cola Light) , który nie tylko poniósł sromotną porażkę, i spowodował utworzenie się nawet związku obrońców starej Coli. Widząc jak sprzedaż lawinowo spadła, stara Coca-cola powróciła na sklepowe półki. I o dziwo, dzięki temu zabiegowi korporacja nie tylko odzyskała utraconą cześć rynku, a także zyskała o wiele więcej, tak więc szczęście znów uśmiechnęło się do Coca-coli, wynosząc ją na szczyty.

To co czyni Coca-colę bardziej rozpoznawalną od Pepsi, to jej światowy marketing. Coca-Cola odcisnęła bardzo mocne piętno we wszystkich płaszczyznach życia społecznego i jak i w samej podświadomości ludzkiej. Symbol Coli towarzyszył w Igrzyskach Olimpijskich od roku 1928 przez sztukę, gdzie również znalazła się seria grafik związanych z Colą. W 1985 roku znalazła się nawet w kosmosie, gdzie również miała za zadanie napędzać popyt na swoje wyroby. Święta i Mikołaj, dbanie o środowisko... to tylko jedne z licznych motywów reklamowych tej korporacji.

Na pierwszy rzut oka Coca-cola i Pepsi wydają się być podobne, jednak gdy bliżej im się przyjrzeć, mają zupełnie różnie historie, odmienne wzloty i upadki, inny skład i inny smak. Aczkolwiek w kwestii smaków, niejednokrotnie spotykałem się z sytuacją gdzie pojawiały się spory między moimi znajomymi, "która jest lepsza?" Jedni twierdzili że Coca-cola, mówiąc: Pepsi jest gorzka", za to drudzy: "Pepsi smakuje lepiej, a Cola zostawia dziwny posmak". Trafiali się nawet tacy co lubili po równo oba napoje lub nie przepadali za żadnym z nich. Kwestia smaku to naprawdę bardzo subiektywna kwestia, więc nie da się obiektywnie stwierdzić, który z tych napojów jest lepszy. Ja jedynie mogę dodać że sam preferuję raczej Coca-colę ze względu na jej słodki smak, lecz nie skreślam tym Pepsi, która również nie jest zła. A jakie są wasze gusta?

Konrad Jazgar

BIBLIOGRAFIA:
"Wielkie błędy człowieka" Pere Romanillos
http://pl.wikipedia.org/wiki/Coca-Cola
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/X/XB/pepsi1.html
http://www.cocacola.com.pl/
http://pl.wikipedia.org/wiki/Pepsi

Gra o tron- recenzja +audiobook

„Gra o tron” to pierwsza część sagi „ Pieśń lodu i ognia”, której autorem jest George Raymond Richard Martin. Powieść miała swoją premierę w 1996 roku. Pierwsze polskie wydanie ukazało się dwa lata później. W 2010 roku przy okazji pierwszego sezonu serialu ukazała się nowa edycja z filmową okładką. Książka liczy 844 strony.

Opis wydawnictwa:

W Zachodnich Krainach o ośmiu tysiącach lat zapisanej historii widmo wojen i katastrofy nieustannie wisi nad ludźmi. Zbliża się zima, lodowate wichry wieją z północy, gdzie schroniły się wyparte przez ludzi pradawne rasy i starzy bogowie. Zbuntowani władcy na szczęście pokonali szalonego Smoczego Króla, Aerysa Targaryena, zasiadającego na Żelaznym Tronie Zachodnich Krain, lecz obalony władca pozostawił po sobie potomstwo, równie szalone jak on sam. Tron objął Robert – najznamienitszy z buntowników. Minęły już lata pokoju i oto możnowładcy zaczynają grę o tron.

Miałam w planach przeczytać tą powieść od jakiegoś roku. Jednak ciągle zniechęcała mnie wysoka cena książki. Szczęście zadecydowało, że wygrałam audiobooka na jednym z blogowych konkursów. O samym audiobooku wypowiem się niżej. Zacznę od wyjaśnienia wam dlaczego „Gra o tron” błyskawicznie zyskała miano mojej ulubionej książki.

Elementem, który podobał mi się najbardziej, są bohaterowie. Każdy z nich ma silną osobowość i jest całkowicie unikalny. Ich cechy są bardzo dobrze nakreślone. Wydają mi się też niezwykle ludzcy, ponieważ posiadają zalety i wady, ulegają pokusom, zastanawiają się nad swoimi działaniami, czasem mimo szlachetnego celu muszą zagrać nieczysto. Co warto podkreślić, nie można powiedzieć, który z nich jest tym najważniejszym. Podoba mi się również, że nie ma tego „dobrego” i tego „złego”. Każdy po prostu walczy o swój własny interes. Inną rzeczą, która zdobyła moje uznanie, jest to, że autor nie mówi nam „masz lubić tego i nienawidzić tamtego”. Nie. Każdy czytelnik może wybrać swojego własnego faworyta, lub ulubiony ród. Każda osoba, z którą rozmawiałam na ten temat, kibicowała innej postaci i uważam to za naprawdę wielką zaletę. Książka w ten sposób może trafić do każdego. Moimi faworytami są, jak na razie, Jon, Aria, Daenerys i oczywiście Tyrion. Jestem też ciekawa losów Sansy. Sama bohaterka średnio przypadła mi do gustu, ale sytuacja w której się znalazła, jest naprawdę interesująca.

Drugą zaletą książki, jest konstrukcja świata. Realia są mocno inspirowane średniowieczną Europą. Autor naprawdę sporo czytał na ten temat, zanim zabrał się za pisanie. Pokazał nam w ciekawy sposób obyczajowość, moralność i normy społeczne. Podczas czytania, czułam jakby to była powieść historyczna, choć oczywiście to bzdura. Chodzi o klimat jaki stworzono, a także o elementy, które wykorzystano. Przykładami są pojedynki na miecze, turnieje rycerskie, system feudalny, to co jedzono, w co się ubierano, jakie były wzorce osobowości, sposoby rozwiązywania konfliktów itd.

Kolejną z zalet jest to, że książka sprawia wrażenie naprawdę przemyślanej. Ilość bohaterów, która przewija się przez powieść, jest naprawdę duża i co ważne, egzystencja każdego z nich ma jakiś cel i w choćby minimalnym stopniu wpływa na fabułę. Podoba mi się, że każdy z nich ma własną historię, indywidualne motywacje i plany. Podoba mi się, że informacje na ich temat zdobywamy stopniowo i np. postać, która przemykała gdzieś z tyłu, nagle może stać się pierwszoplanowym bohaterem. Czuć, że autor wciąga czytelnika w zaplanowaną grę.

Innym plusem powieści, jest jej nieprzewidywalność. Każdy z bohaterów, w każdej sekundzie, może zginąć i wbrew pozorom zawsze jest to uzasadnione. Zwrotów akcji jest wiele, praktycznie w każdym z prowadzonych wątków. Nigdy nie wiadomo, co czyha na następnej stronie książki. To naprawdę niesamowite!

Teraz kilka słów o audiobooku. Szczerze, to przebił wszystkie moje oczekiwania, a obiecywałam sobie po nim naprawdę wiele. Każdy z bohaterów jest grany przez innego aktora. Przypomina mi to teatr radia. W dodatku zaangażowano naprawdę dobrych aktorów np. Roberta Więckiewicza, Annę Dereszowską, Agatę Kuleszę, Jarosława Boberka czy Krzysztofa Banaszka, jako narratora. Ich praca głosem jest naprawdę bezbłędna. Z około stu aktorów, którzy brali udział w nagrywaniu tylko dwóch nie przypadło mi do gustu. Praca głosem Macieja Musiała niezbyt mi się podobała, a Julia Kamińska średnio pasowała do swojej roli. Oprócz nich, aktorstwo stoi na naprawdę wybitnym poziomie. Moim absolutnym faworytem pod tym względem był Robert Więckiewicz w roli Eddarda Starka. No miód malina. On i Kulesza tworzyli duet doskonały. Podobało mi się też swego rodzaju poczucie humoru przy dobieraniu ról. Np. karła Tyriona zagrał, słynący z drobnych rozmiarów, Jacek Braciak ;D. On też sprawdzał się rewelacyjnie. Dodatkowo całość dopełnia muzyka i dźwięki wgrane w tło. Kiedy bohaterowie jadą na koniach przez las, słyszymy stukot kopyt o ziemię, wiatr uderzający w ciała bohaterów, ich oddechy, szum liści. Nie wspominając o fenomenalnym soundtracku, który buduje niesamowity klimat.

Podsumowując, książka jest bezbłędnie napisana, jej fabuła jest niezwykle przemyślana, a bohaterowie nadzwyczaj dobrze skonstruowani. Audiobook stoi na niezwykle wysokim poziomie, a aktorzy spisują się na medal. Wspomnę jeszcze, że wydania książek (te z serialowymi okładkami), są naprawdę wysokiej jakości. Zarówno papier jak i druk, oraz oczywiście projekt okładki. Naprawdę gorąco polecam tą powieść. Zawładnie ona waszym umysłem, tak samo jak moim.

Moja ocena: 10/10.

Pozdrawiam was!

Karolina Rączka

niedziela, 30 marca 2014

Czy spotkałeś już WEGE?

W naszym społeczeństwie coraz więcej ludzi decyduje się na zmianę tradycyjnej diety na bezmięsną. Taka postawa zyskuje na popularności na całym świecie, także w Polsce. Intencje, jakie kierują osobami zmieniającymi te nawyki są bardzo różne – m.in. zdrowotne czy etyczne. Jedną z najczęściej spotykanych jest chęć nieuczestniczenia w brutalnym procesie pozbawiania innych stworzeń życia. Według wegetarian, ludzie jako posiadający rozum i związaną z nim odpowiedzialność powinni zwracać większą uwagę na inne istoty i się o nie troszczyć. Poza tym zabijanie zwierząt w rzeźniach jest często niehumanitarne i okrutne – dokonują one żywota w strachu, co dodatkowo wyzwala pewne szkodliwe enzymy do ich mięśni, co jest kolejnym argumentem przeciwko jedzeniu mięsa.

Niestety często można się jeszcze napotkać z nietolerancją względem wegetarian. Podstawowym argumentem „mięsożernych” w dyskusjach na tematy żywieniowe jest wątpliwa obecność wszystkich potrzebnych organizmowi substancji odżywczych w diecie wegetariańskiej. Konkretnie: niektóre białka i witaminy czy minerały występują głównie w mięsie, tak więc tradycjonaliści zakładają, że takie nawyki doprowadzą do chorób i ogólnego wyniszczenia. Tymczasem wystarczy sięgnąć do wiarygodnych, naukowych źródeł – okazuje się, że dobrze zaplanowana dieta bezmięsna dostarcza wszystkich składników odżywczych. Oczywiście są przypadki, w których potrzebne jest zażywanie suplementów, ale są one równie często co u „zwykłych” ludzi. Można wręcz trafić na opinie, że wegetarianizm jest zdrowszy od diety zawierającej mięso – często u osób, cierpiących na różne choroby żywieniowe rozwiązaniem okazuje się zrezygnowanie z produktów pochodzenia zwierzęcego. Myślę, że dla ludzi otwartych wegetarianizm nie jest już zjawiskiem szokującym ani dziwnym, jest to po prostu trochę inny pogląd. Są jednak przypadki, które wciąż wzbudzają ciekawość i liczne pytania – należą do nich weganie, frutarianie i witarianie.

Weganie nie spożywają żadnych produktów pochodzenia zwierzęcego. Ich dieta bazuje na owocach, warzywach i produktach zbożowych. Głównym źródłem białka często jest tofu, które można podawać w postaci kotletów, sałatek, placków i innych. „Surowe” tofu ma bardzo delikatny smak, ale przyprawione bądź odpowiednio przygotowane ma wielu zwolenników. Istnieją także wersje popularnych dań bez dodatków produktów pochodzenia zwierzęcego, np. bezjajeczny makaron. Weganie powinni zwracać uwagę na zawartość niektórych substancji odżywczych w przyjmowanych pokarmach, aby upewnić się, że dostarczają swojemu organizmowi wystarczającą ich ilość.
Diety frutariańska i witariańska nie są polecane przez dietetyków jako nawyki na całe życie. Brakuje w nich wielu niezbędnych substancji – frutarianie spożywają tylko owoce, warzywa i ewentualnie bakalie, a witarianie jedynie potrawy, do przygotowania których nie trzeba było przetwarzać produktów w temperaturze wyższej niż 47 ̊ C(w praktyce to też ogranicza się do warzyw, owoców, czasem mleka, nasion czy kasz). Jednak zwolennicy takich diet twierdzą, że robią to, co okazuje się być najlepsze dla ich organizmów.

Pomimo tego, że duża ilość ludzi stosuje różne krótkoterminowe diety odchudzające czy oczyszczające, mało kto z nich zwraca uwagę na to, że często są to właśnie diety wegańskie lub witariańskie. Dieta o samych jabłkach, owocowo-warzywna czy wykluczająca potrawy o wysokiej zawartości tłuszczu/węglowodanów to tylko przykłady. Tak więc duża część społeczeństwa zaznajomiła się już z tymi niecodziennymi sposobami odżywiania. Warto się im bliżej przyjrzeć i docenić ich wartość, jeżeli nie ze względu na zwierzęta, to patrząc na korzyści dla naszego ciała.

Przy pisaniu tego artykułu czerpałam z własnego doświadczenia, rozmów z wegetarianami/weganami/frutarianami oraz stron:
  • http://ksiakucharska.crazylife.pl/ciekawostki/wegetarianizm/
  • http://vimed.pl/2013/01/wegetarianizm-znow-na-topie/
  • http://www.vivateco.pl/weganizm-ujarzmiony/
  • http://www.klub.senior.pl/dieta/t-weganizm-10482.html
  • http://forum.empatia.pl/viewtopic.php?f=9&t=2019

Australijskie smakołyki

  Kuchnia Australijska jest bardzo różnorodna, znajdują się w niej potrawy zaczerpnięte z całego świata. Wszystko zaczęło się od tego, że Australia przez ponad 200 lat znajdowała się pod panowaniem brytyjskim. W ten sposób mieszkańcy Wielkiej Brytanii mieli wpływ na kulturę oraz tradycje kulinarne Australii. Następnie liczny napływ ludności z całego świata w XIX i XX wieku sprawił, że tamtejsza kuchnia coraz bardziej się wzbogacała. Myślę, że klimat i położenie geograficzne również ma wpływ na rozmaitość tamtejszych przysmaków.Opisywaną przeze mnie kuchnię można podzielić na kilka rodzajów.


Pierwszym jest kuchnia Aborygenów, która jest wielką atrakcją turystyczną. W australijskich restauracjach szefowie kuchni bardzo chętnie przyrządzają dania prosto od Aborygenów na przykład steki z kangura w sosie owoców quandong. Dieta aborygenów składa się z ziół, jadalnych liści roślin, owoców, korzeni, nasion oraz mięsa dzikich ptaków, strusi, jaszczurek, kangurów i węży. Źródłem białka dla nich są larwy owadów, które smażą na ognisku. Ich menu urozmaicają rośliny jadalne rosnące na terenach skalistych czyli samphire, występujące na terenach suchych i pustynnych owoce quandong, nektar z kwiatów banksji, kasztany wodne lub orzechy makadamia.


Kwiat banksji

   Kolejnym rodzajem jest kuchnia tradycyjna, która zawiera w sobie wiele dań pochodzących z Wielkiej Brytanii m.in. kidney pie czyli zapiekanka na przykład z jagnięcych nerek lub tradycyjne angielskie śniadania składające się ze smażonych kiełbas i jajek. Jednak do oryginalnych australijskich potraw należą pavlova czyli tort bezowy przekładany bitą śmietaną i owocami, lamingtony czyli ciasto biszkoptowe oblane czekoladą i przekładane dżemem, anzac biscuits czyli ciasteczka robione z płatków owsianych, kokosa, mąki i cukrowego syropu oraz pasta vegamite, która jest robiona z drożdży i nie można jej spotkać poza Australia.

Lamington

   Ostatnim rodzajem jest nowoczesna kuchnia, w której skład wchodzi kuchnia azjatycka, amerykańska i śródziemnomorska. Charakteryzuje się ona ciągłym poszukiwaniem nowych smakowych połączeń. Kucharze mieszają składniki pochodzące z różnych stron świata i w ten sposób tworzą nowe danie, jednak czasami przez takie eksperymenty zabijany jest smak potrawy. Popularne w tej kuchni są również owoce morza, takie jak okoń australijski, kraby, krewetki, homary, ryba barramundi, mięso rekinów lub balmain bugs czyli podobne do homara skorupiaki zawierające delikatne mięso. 


   Nasza kuchnia również powstała poprzez ingerencje innych państw europejskich na nasz kraj i zawiera potrawy zaczerpnięte między innymi z Włoch, Francji lub Niemiec. Polska kuchnia składa się między innymi z kiszonych owoców i warzyw, natomiast w Australii jedzenie tego jest niemożliwe ponieważ gorący klimat sprawia, że te przysmaki zaczynają gnić. Przez Polaków, którzy mieszkają w Australii i od czasu do czasu odwiedzają Polskę nawet u nas są uważane za zepsute podczas gdy dla nas są jadalne. Osobiście bardzo chętnie wypróbuje przepis z tradycyjnych australijskich potraw takich jak lamingtony, pavlova lub anzac biscuits ponieważ lubię sprawdzać czy z nowych przepisów jakie znalazłam wyjdzie coś co mi posmakuje. Jak do tej pory wszystko wychodziło pozytywnie. Również Was zapraszam do wypróbowania niektórych potraw z tej kuchni i życzę smacznego :) 

piątek, 28 marca 2014

"Dary Anioła: Miastko Kości" – lepszy film czy książka?

Mała grupa ludzi zna pewnie serie książek "Dary Anioła" Cassandry Clare. Zacznijmy od tego kim jest autorka książki.

Cassandra urodziła się 27 lipca 1973r. w amerykańskiej rodzinie w Teheranie (Iran). Do 10 roku życia mieszkała też we Francji, Wielkiej Brytanii i Szwajcarii. Od szkoły średniej mieszkała w Los Angeles i Nowym Jorku, gdzie pracowała w redakcji. W 2004 r., zaczęła pracę nad pierwszą częścią "Dary Anioła: Miasto Kości". Ma na swoim koncie już kilkanaście dobrych książek. Specjalizuje się w pisaniu książek młodzieżowych o różnych demonach, czarownikach, Nocnych Łowcach i innych stworach nie z tego świata. Na swoim koncie ma serie: Dary Anioła  (5 części, obecnie czekamy na 6), Trylogię Diabelskie Maszyny, The Dark Artifices ( 2 części, oczekujemy kolejnej) i kroniki Bane ( 11 książek).

 

Tak wygląda nowa okładka
"DA: Miasto Kości"

Zacznę od opisania fabuły. Książka, jak i film opowiadają o 15-niej dziewczynie Clary, która widzi zabójstwo w klubie. Po tym jej życie zmienia się o 180 stopni. Dowiaduje się, że wcale nie jest zwykłą dziewczyną, a Nocnym Łowcą. Przez cały czas poszukuje swojej mamy, która została porwana przez Valentina. Gdy dowiaduje się, czego szuka Valentine (Kielicha Anioła, jednego z trzech darów Anielskich. Jeśli zwykły człowiek napije się z tego kielich, może zmienić się w Nocnego Łowcę. Jednak wielu ludzi nie wytrzymuje tak ogromnej siły tego daru i umiera przed zmianą w Shadowhuntera.) Podczas czytania książki dowiadujemy się o szerokim wątku miłosnym, który dotyczy jej przyjaciela Simona i Nocnego Łowcy Jace'a. Nie będę wam zdradzać całej przyjemności, jaka płynie z czytania książki.

 

Książka jest napisana prostym językiem, który każdy z nas zrozumie. Jesteśmy w stanie sobie wyobrazić jak wygląda Manhattan, ponieważ autorka świetnie opisała scenerie, w których dzieją się wydarzenia. Co do ceny, to zależy gdzie ją kupicie J Najtaniej jest w Matrasie, gdy mają jakieś przeceny (w weekend było 25% na każdą książkę J)



Wszystkie historie, są prawdziwe. 


Ekranizacją tej książki zajął się Harald Zwart. Przy ścisłych konsultacjach z Cassandrą Jessica Postigo napisała scenariusz. Szkoda, że nie uwzględniono w nim wielu wypowiedzi Jace'a, ponieważ są one bardzo śmieszne i sarkastyczne. Jak sama Clary mówi „Sarkazm, to ostatnia deska ratunku dla ludzi o upośledzonej wyobraźni”. Cassandra cały czas mogła pomagać przy filmie. Razem z reżyserem wybrali obsadę do filmu. W rolę Clary wcieliła się Lilly Collins, a w rolę Jace'a Jamie Campbell Bower. Dobrze, że w filmie grają mało znani aktorzy. Grają bardzo dobrze, a obsada nie składa się z samych aktorów amerykański, bo Jamie jest Anglikiem, a Jonathan Rhys Meyers grający Valentina jest Irlandczykiem. Muzyka jest dobrana idealnie do scen, a miejsca, które zostały pokazane w filmie mają swój urok i pasują do sytuacji w jakiej znajdują się bohaterowie. Efekty specjalne, jak na mały budżet robią wrażenie.

W filmie może was zadziwić fakt, że bohaterowie są cały czas ubrani na czarno. To nie są stroje żałobne. Motto Nocnych Łowców mówi „Nocni Łowcy, W czerni wyglądają lepiej niż wdowy naszych wrogów od 1234”. Jest taki wiersz dotyczący ich kolorów, jakie i kiedy mogą nosić:

,,Czerń do polowań w nocy,
Na śmierć i żałobę – biel,
Złoty dla panny młodej w sukni weselnej,
A czerwony do rzucania czarów.
Biały jedwab dla naszych palonych ciał,…
A niebieskie chorągwie, gdy wracamy przegrani.
Płomień ku narodzinom Nefilim,
I by oczyścić nas z grzechów.
Szarość ku niezliczonej wiedzy,
A kość dla tych, którzy nie starzeją się.
Szafranowe światła marszem zwycięstwa,
A zieleń lecząca nasze złamane serca.
Srebro przeznaczone do wież demonicznych,
A brąz ku nawoływaniom złych mocy.”

Niech was jednak nie zmyli tytuł filmu. Nie jest to 100 % ekranizacja książki. Jednak nie będę wam tego uświadamiać wypisując co i jak, bo wtedy nie będziecie ciekawi całej fabuły. Podsumowując, moim zdaniem książka jest lepsza od filmu. Jeśli mam wam polecać, to najpierw przeczytajcie książkę, a potem obejrzyjcie film. Wtedy wiele z fabuły zrozumiecie bez problemu.

Gorąco polecam przeczytać 6 części Darów Anioła:
„Dary Anioła: Miasto Kości”
„Dary Anioła: Miasto Popiołów”
„Dary Anioła: Miasto Szkła”
„Dary Anioła: Miasto Upadłych Aniołów”
„Dary Anioła: Miasto Zagubionych Dusz”

„Dary Anioła: Miasto Niebiańskiego Ognia”, która ukaże się w maju. 
Wiem, że rozmazane, ale to jedyne zdjęcie ze wszystkimi częściami. Przepraszam, że trochę nie poklei :)

wtorek, 25 marca 2014

Marina Abramović. Czy cierpienie może być sztuką?

" Podczas występu oczyszczam się, staję się silniejsza, umacniam się w przekonaniu, że umysłem mogę przezwyciężyć moje ograniczenia. To nasz umysł i siła woli kontrolują odczuwanie bólu i inne reakcje ciała. To niesamowicie wyzwalające doświadczenie ".


 

Twórczość Mariny Abramović opiera się w dużej mierze z miejscem jej pochodzenia (Bałkany), sytuacją polityczną w tym kraju i z jej własnym doświadczeniem XX wieku. Rodzice Mariny byli małżeństwem mieszanym serbsko-czarnogórskim, odgrywali ważną rolę w opozycji podczas II wojny światowej. 

Urodziła się w 1946 roku w Jugosławii. W domu panowała wiecznie zimna atmosfera, nie było tam okazywania uczuć, była pozbawiona miłości i ciepła. Danica i Vojo - jej rodzice byli zbyt zajęci robieniem kariery w komunistycznym świecie. Nie zamierzali marnować na nią zbyt wiele czasu. Ojciec był generałem, Danica - historyczką sztuki i dyrektorką Muzeum Rewolucji w Belgradzie. Gdy Marina została artystką wysyłała swojej matce każdy swój album. Po śmierci mamy odnalazła je wszystkie na dnie szuflady, lecz wszystkie kartki były z nich wyrwane. Danica usuwała każde zdjęcia swojej córki, gardziła nią.

Szczęśliwe dzieciństwo zapewniła jej babcia, to właśnie ona była w przeciwieństwie do jej matki bardzo uczuciowa i uduchowiona. Wiele lat później  Marina zadedykowała swoje dzieło pt."Kuchnia" właśnie jej. Gdzie przedstawiła swoją babcię jako św. Teresę w ekstazie. 

 

Gdy dorosła poszła na Akademię Sztuk Pięknych -  na malarstwo, lecz utwierdziła się w fakcie, że jest ono za bardzo ograniczające i to nie jest to czego pragnęła. 
Właśnie wtedy odkryła body art.

Jej najsłynniejszy "Rytm" to : "Rytm 0", który zapewnił jej sławę w podręcznikach historii sztuki jak i również zagwarantował jej opinię "wariatki". Abramović umieściła w galeryjnej sali stół, na nim 72 przedmioty. Wśród nich: piórko, bat, nożyczki, skalpel, pistolet i jedną kulę. Obok na tabliczce widniała informacja, że publiczność może w dowolny sposób użyć tych przedmiotów wobec artystki. Marina ustawiła się za stołem i biernie czekała na oprawców. Stała tak sześć godzin, a kolejne osoby podchodziły i robiły co tylko chciały z jej ciałem. Na początku nieśmiało, potem coraz odważniej. Nauczyła się w ten sposób, że jeśli zostawisz decyzję publiczności, może cię zabić. Pocięli jej ubrania, kłuli kolcami róży w brzuch, jedna z osób przystawiła pistolet do skroni, dopiero inna jej go zabrała. Po wyznaczonym czasie Marina zaczęła iść w stronę publiczności. Wszyscy uciekali, jakby zobaczyli ducha. Ten eksperyment miał na celu ukazanie, że w określonych sytuacjach w człowieku budzi się bestia i jest on zdolny do wszystkiego.

 

Jednak wolała sobie robić krzywdę sama - wtedy miała wszystko pod kontrolą. Jej następny performance (1975 r.) o tytule ''Sztuka musi być piękna, artysta musi być piękny'' to nagranie wideo, na którym zarejestrowano, jak artystka z furią czesze sobie długie czarne włosy, powtarzając: ''Art must be beautiful, artist must be beautiful'', a z każdym powtórzeniem czesała się coraz gwałtowniej, aż do krwi.

 

Z każdym "Rytmem" zbliżała się do samobójstwa, potem przyznała, że o to właśnie jej chodziło. Niszczyła się na wszystkie możliwe sposoby.

W 1975 spotkała w Amsterdamie niemieckiego artystę Ulaya, z którym przez dwanaście lat dzieliła życie i pracę. Rzuciła szkołę, wyniosła się od rodziców i zamieszkała z ukochanym w Amsterdamie. Chciała się stać nową osobą. Aby to zrobić, musiała rytualnie odciąć się od poprzedniego życia. - wykonała trzy performance'y: jeden miał oczyścić jej pamięć, drugi - ciało, a trzeci - głos. Nazwała je serią uwolnień - ''Freeings''. Aby wyzwolić pamięć, siedziała na krześle z głową odchyloną do tyłu i powtarzała słowa serbsko-chorwackie, angielskie i holenderskie tak długo, aż nie była w stanie dłużej mówić. Zajęło jej to półtorej godziny. Godzinę trwało tracenie głosu - leżała na materacu tyłem do publiczności, z głową odchyloną do tyłu, tak aby wszyscy mogli widzieć jej twarz, i krzyczała w zapamiętaniu. Ostatnie uwolnienie przyszło poprzez zapamiętanie w tańcu. Tym razem twarz tylko by przeszkadzała - Marina zakryła ją czarnym workiem i tańczyła naga w rytm bębnów tak długo, aż zaczęła się słaniać na nogach. Gdy jej dusza była zupełnie "czysta" mogła zacząć swoje nowe, piękniejsze życie.

Kiedy więc zaproszono ją na festiwal Documenta w Kassel (1977), zdecydowali z Ulayem, że performance wykonają razem. Nazwali go ''Expansion in Space''. Stanęli nago plecami do siebie, a potem rozpędzali się i wpadali na ustawione przed nimi metalowe kolumny, które lekko przesuwały się do przodu. Wzbudzili sensację. Na ich nieogłaszany performance przyszły setki osób.

 

Marina i Ulay zamieszkali w citroenie ''ogórku'' i podróżowali po Europie i Stanach. Na przedniej szybie wykleili napis: ART IS EASY. Chociaż nie mieli za co żyć, a ich sztuka była ciągle uważana raczej za wariactwo niż za coś poważnego, byli szczęśliwi i zakochani w sobie.

W jednym z działań zatytułowanym ''Death Self'' tak długo trwali w pocałunku, aż zabrali sobie całe powietrze i półprzytomnych zniesiono ich ze sceny. Okazało się to symboliczną przepowiednią losów ich związku. Byli ze sobą tak blisko, że powietrze mogło się skończyć w każdej chwili. I to Ulay decydował, kiedy powiedzieć ''stop''. Marina oddała mu kontrolę.  
 

W 1988 roku wiedzieli już, że się zakończy rozstaniem. Ulay miał romans z ich chińską tłumaczką i miał zostać ojcem. Projekt ten zatytułowali ''Kochankowie''. Ona szła w czerwieni, on w błękicie. Kiedy po 90 dniach się spotkali, kamera zarejestrowała, jak Ulay całuje płaczącą Marinę w policzek i ją przytula. To był koniec.

 Po rozstaniu próbowała wrócić do tego rodzaju adrenaliny, która dawała jej siłę, zanim zostali parą. Jej pierwszym samodzielnym performance'em było ''Dragon Head''. Artystka siedzi nieruchomo, a szyję oplatają jej węże boa, które krążą po jej ciele. Węże to symbole chińskiego muru. Z wężami na głowie wygląda jak grecka bogini - piękna, niebezpieczna. Pokochała swoje węże. 
Performance powtarzała wiele razy.


 

W 2005 roku stworzyła ''Seven Easy Pieces'' - siedem działań. Pięć było reinterpretacją cudzego performance'u, jedno - powtórzeniem własnego, a jedno - nowym. Było to wydarzenie: powtórzyła i zinterpretowała najważniejsze historyczne performance'y, pokazując, co w kanonie jest obowiązkowe.

Napisała manifest: "artysta nie powinien kłamać sobie ani innym, nie powinien kraść pomysłów, nie powinien mieć depresji, nie powinien mieć kontroli nad życiem. Powinien mieć kontrolę na sztuką, szukać ciszy, samotności, natury, unikać zanieczyszczania swojej sztuki. Artysta nie powinien zakochiwać się w innym artyście".

Z tych rozmyślań narodził się pomysł wystawy ''Artist is Present'' w roku 2010 w nowojorskim MoMA. Była nieruchoma jak góra. Kiedy ludzie siadali koło niej była spokojna. Mogli siedzieć tak długo, jak chcieli. Niektórym wystarczyło kilka minut, inni zostawali kilka godzin. Niektórzy płakali, inni się zakochiwali, jeszcze inni usiłowali przebić performance Mariny własnym. A ona tylko patrzyła. Żadnej zmiany pozycji, żadnego dotykania. 

 Zasadę złamała raz.Odwiedził ją Ulay zaproszony przez twórców filmu.Widzieli się po raz pierwszy od 23 lat. Marina zaczęła płakać, uśmiechając się jednocześnie. Wyciągnęła do niego ręce, które on pochwycił. Powiedział jej coś szeptem i odszedł. Ludzie nie wiedzieli, czy był to performance, czy wzruszenie. Ale to nie miało znaczenia. Jeśli Marina nabrała wszystkich, nabrała także siebie.
Gdy po trzech miesiącach wstała, owacje trwały 15 minut. 

Na Facebooku stworzyła się grupa ''płakałem na Marinie Abramović'', powstały strony dokumentujące to wydarzenie. Charyzmatyczna przestrzeń, jaką stworzyła, rozszerzyła się daleko poza MoMA. Dzisiaj uznawana jest za jedną z najwspanialszych artystek, która łamała wszelkie zasady, aby pokazać czym według niej jest sztuka.

Jeśli zainteresował Was ten artykuł, zachęcam do obejrzenia krótkiego filmiku. 
A na pytanie w tytule odpowiedźcie sobie sami :) 



Oddajemy prace zrealizowane w ramach projektu!!!


Termin złożenia prac zrealizowanych w ramach projektów został przedłużony do dnia 3 kwietnia 2014.

Musimy trzymać dyscyplinę, dlatego soby, które oddadzą prace po tej dacie, będą miały obniżoną punktację za nieterminowość.


W zakładce "projekty uczniowskie" dostępne są już formularze do etapu drugiego, które dołączamy do składanej pracy (jeden formularz do jednej pracy: uczniowie, którzy pracowali w parach lub w grupie składają jeden wspólny formularz).


Ze względu na niezwykle dużą liczbę uczniów, którzy wybrali projekt nr 1, oceny z Waszych prac poznacie po przerwie majowej.

UWAGA DO PROJEKTU NR 1:
Uprzejmie przypominam, że prace realizowane w ramach pierwszego projektu mają być ESEJAMI i muszą zawierać Wasze REFLEKSJE i OPINIE oraz ma być w nich zawarta odpowiedź na pytanie DLACZEGO wybrana przez Was postać jest według Was TWARZĄ XX WIEKU. Punktem wyjścia Waszych przemyśleń ma być FOTOGRAFIA umieszczona przeze mnie w przygotowanych dla Was biogramach (możecie też snuć rozważania w oparciu o inne fotografie a nawet filmy - wówczas zaznaczacie to w tekście). 
Proszę nie oddawać mi biografii wybranych postaci!!! Biografia to zadanie "nie na temat"!
Pamiętajcie, by trzymać się wymogów formalnych - czcionka Times New Roman; interlinia 1,5; itd.

niedziela, 23 marca 2014

Five o’clock –czyli tradycja rodem z Anglii.


Herbata…Gorąca, o wspaniałym smaku i aromacie. Któż nie pił herbaty? Może być czarna, zielona, z cytryną albo sypana lub ekspresowa. Każdy może znaleźć swoją ulubioną herbatę. Myśląc o herbacie często myślimy także o Anglii i jednej z najbardziej popularnych i rozpoznawalnych na świecie tradycji. Jest to tradycja picia tego wspaniałego napoju codziennie o godzinie 17.00. Obecnie przy rozluźnieniu obyczajów jest ona kultywowana tylko przez starsze pokolenie, a szkoda…



Początki


Herbata pojawiła się w Europie ok XVII w. za sprawą Holendrów którzy ją sprowadzili. Wcześniej spotkali się z nią Rosjanie, którzy rozwinęli handel z Chinami skąd napój pochodzi. Do Anglii liście herbaty trafiły w 1658 roku za sprawą Thomasa Garrawaya, który prowadził mały sklepik. Początkowo herbata nie cieszyła się na wyspach popularnością. Dopiero gdy żona króla Karola II przywiozła ją ze sobą z Portugalii popularność jej wzrosła. Zapoczątkowanie tradycji przypisuje się księżnej Bedfordu Annie. Jak to bywa wśród ludzi z rodziny królewskiej, księżna byłą znudzona zbyt długą przerwą pomiędzy lunchem a kolacją. Wtedy to właśnie prosiła służbę o herbatę i ciasto. Jej zwyczaj wkrótce zmienił się w przyjęcia, na które księżna zapraszała swoich przyjaciół.

Jaką herbatę piją Anglicy?


Przeciętny Anglik wypija 8 szklanek herbaty dziennie. Ciekawostką jest fakt, że piją oni herbatę tylko w swoim kraju. Za granicą proszą najczęściej o kawę. Rodzaj pitej herbaty zależy od pory dnia. Tak więc po przebudzeniu, do śniadania Anglik wypija coś na pobudzenie. W tym wypadku świetnie sprawdza się mocna czarna herbata. Oprócz śniadania Anglicy piją herbatę o 11.00, po obiedzie, po kolacji. Tradycyjna five o’clock to przede wszystkim herbata dla przyjemności. Przyrządza się wtedy herbaty zapachowe z gatunku Earl Grey. Wieczorami pije się zieloną herbatę, do której Anglicy długo nie mogli się przekonać.

Jak przygotowuje się herbatę?


Herbatę przyrządza się w odpowiedniej kolejności. Najpierw do rozgrzanego lecz suchego czajniczka wsypuje się wybrane liście herbaty. Następnie zalewa się je wrzątkiem i przykrywa czajnik na 5 minut. Po tym czasie herbatę można nalać do filiżanek. Tutaj też postępuje się według odpowiednich zasad. Najpierw do filiżanki nalewamy mleko, następnie herbatę a no końcu cukier. Prawdziwy Anglik nigdy nie przygotuje herbaty w inny sposób.

 Herbata obecnie


Tradycja picia herbaty o godzinie 17.00 niestety wychodzi już z mody. Dla niektórych jednak jest to nadal bardzo ważna czynność w czasie dnia. Dla wielu rodzin jest to jedyny czas kiedy to mogą się spotkać i spokojnie porozmawiać. Takie spotkania trwają ok. 15 minut, jednak mogą się przedłużać nawet do 2 godzin lub zastępować kolację. Takie dłuższe spotkanie nazywane jest High Time. W Anglii popularne jest także picie herbaty w herbaciarniach czyli Tea Rooms. Na wyspach jest ich tysiące. Znajdują się w każdym hotelu. Te z kolei specjalizują się w danym rodzaju herbaty. Dodatkowe znaczenie tego napoju dodaje mu coroczny konkurs na najlepszą herbaciarnię. 


Tradycja picia herbaty o 17.00 to wspaniały zwyczaj, który jest rozpoznawalny na całym świecie. Jadąc do Anglii nie możemy wrócić bez wypicia tego napoju o tradycyjnej porze. Obecnie w Polsce możemy znaleźć coraz więcej herbaciarni, w których napijemy się pysznej herbaty. Mam nadzieję, że ta tradycja jeszcze długo będzie jednym z symboli Anglii.

Jan Forczek Ia


Źródło: Internet 

wtorek, 18 marca 2014

Kamienie na szaniec - (Nie)adaptacja książki ?

Drogi czytelniku wiem, że post o podobnym temacie został już dodany, jadnakże chciałbym uzupełnić wpis mojej koleżanki, o informację, które może nie są do końca wszystkim znane. Wiele bowiem było sprzeczek na temat wizji tego filmu, wiele jest opinii. Jak się domyślamy wielu jest zachwycona dziełem, lecz znajdzie się również grupka, która nigdy więcej nie poszła by na tą adaptację. W swoim artykule pragnę zamieścić poglądy zarówno jednych jak i drugich, oraz krótko zrecenzować film. Bo jak wiadomo nie każdy musi mieć podobne zdanie, a każdy ma prawo o swoim powiedzieć.



Jak donosi Dziennik Polski:
„Nowy obraz Roberta Glińskiego spotkał się z dobrym przyjęciem kinowej publiczności. W premierowy weekend produkcję obejrzało ponad 107 tys. widzów. W ciągu kolejnych czterech dni ten wynik został ponad dwukrotnie zwiększony – film przyciągnął w sumie ok. 250 tys. osób. Na niektóre seanse brakuje biletów, a kina zmieniają repertuar, by umożliwić wszystkim chętnym obejrzenie dzieła Glińskiego. „



Wiele wpisów czy to na fanpagu „Film: Kamienie na szaniec” na Facebooku czy to na różnych innych stronach i serwisach internetowych jak najbardziej zachęca i mówi wręcz, że jest to film, którego nie ogląda się tylko raz. Inni użytkownicy opisują, także że podczas premiery nie zabrakło łez na ich twarzy. Postanowiłem sprawdzić więc sam czy produkcja ta jest naprawę godna uwagi.  


Film nie od początku był usłany różami. Po obejrzeniu filmu swoje nazwiska z jego czołówki kazali usunąć prof. Grzegorz Nowik (konsultant historyczny) i dr Wojciech Feleszko (wnuk Aleksandra Kamińskiego, właściciel praw autorskich do książki). Obrali oni stanowisko, że film jest nie zgodny z ich wizją i wspomnieniami, które przekazali reżyserowi. Negatywne stanowisko objęli również przedstawiciele Komendy Szczepu "Pomarańczarnia", z którego wywodzili się "Zośka" i "Rudy" .


„Film, noszący tytuł identyczny z tytułem książki Aleksandra Kamińskiego, w znaczącym stopniu odbiega od historycznych wydarzeń opisanych w książce i od rzeczywistych losów i postaw bohaterów książki. […] Film przedstawia „Zośkę”, „Rudego”, „Alka” i ich towarzyszy z Grup Szturmowych Szarych Szeregów jako słabo zorganizowane grono zbuntowanych młodych ludzi, lekceważących podstawowe zasady konspiracji, podejmujących chaotyczne i nieprzemyślane działania, ludzi skonfliktowanych ze światem dorosłych. Z kolei świat dorosłych, w osobach rodziców bohaterów, a szczególnie ojca „Zośki”, prof. Józefa Zawadzkiego, przedstawiony jest jako zbiór postaci tchórzliwych i niczego nie rozumiejących. Obraz przedstawiciela Armii Krajowej, majora Jana Kiwerskiego jest także zdecydowanie negatywny, a sam sens prowadzonej przez AK walki z okupantem jest wyraźnie zakwestionowany. Konsekwencją działań podziemia jest tylko cierpienie ludności cywilnej, masowe represje i egzekucje – to wszystko jednak głównych bohaterów filmu wydaje się mało obchodzić (celowe zestawienie obrazu masowej egzekucji ze sceną łóżkową „Zośki” i Hali). Pojawiające się w poszczególnych scenach ważne rytuały i symbole, takie jak przysięga, krzyż Virtuti Militari, modlitwa są poddane celowym filmowym zabiegom osłabiającym lub całkiem odwracającym ich znaczenie, a w niektórych scenach wręcz je ośmieszającym.”


Swoje negatywne stanowisko co do filmu przedstawił również znany recenzent Tomasz Raczek pisząc:

"Zośka - Rudy - Alek. Ikony młodzieńczego patriotyzmu i bohaterstwa, ale także przedwczesnej, wymuszonej wojną dojrzałości. A tu: klaty po siłowni a głowy po jakiejś szczeniackiej zadymie. O harcerstwie słyszeli zdaje się tyle, że chodzi się tam w krótkich zielonych spodenkach i podkolanówkach. Słowo "dyscyplina" prawie nie istnieje. Mają w sobie hipsterskie zamiłowanie do wystylizowanego wizerunku i luźny stosunek do rozkazów (...) Wybaczam reżyserowi, że szukając odtwórców głównych ról wśród młodych, jeszcze nieznanych aktorów nie trafił na wybitne osobowości. Że legendarni dowódcy Szarych Szeregów nie mają za grosz charyzmy. Że ich motywacje są trudno czytelne a patriotyzm zbyt deklaratywny".


Reżyser filmu rozwiewa wszelkie wątpliwości i mówi, że strony najwyraźniej nie zrozumiały jego wizji.
„Mam wrażenie, że siedmiu nie widzi filmu, mimo że go ogląda. A film to nie powieść, film to nie zbiór dokumentów. Film jest autonomicznym medium.”

Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75475,15418815.html#ixzz2w7y0P3H6


Mimo to film ukazał się w kinach i cieszył się popularnością. Na pochwałę zasługuję gra aktorka, aktorzy mimo młodego wielu i nie wielkiego doświadczenia dali z siebie wszystko. Ścieżka dźwiękowa natomiast jest tematem spornym. Użyte zostały kawałki rockowe, typowe dla naszych czasów, ale nie koniecznie dla czasów wojny. Reżyser chciał w ten sposób ukazać bunt, chęć walki z okupantem przez młodych bohaterów. Towarzyszy ona poczynaniom bohaterów tak długo, jak ich zabawa w wojnę obywa się bez rozlewu krwi. Kiedy jednak Rudy zostaje pojmany przez esesmanów, a jedna z akcji kończy się wymianą ognia, podkład zmienia. Rockowe gitary i bębny zostają zastąpione stonowanymi skrzypcami i pianinem. Film upiękniają również wspaniałe aktorki. Mimo iż w książce nie poznajemy zbyt wiele kobiet sam reżyser postanowił zastosować taki zabieg. Ich rola głównie streszcza się na płaczu i strachu, gdy ich ukochani idą walczyć, oraz dodają pikanterii, reżyser bowiem postanowił dodać sceny łóżkowe, typowe dla kina XXI wieku. Ale czy słusznie?



Najbardziej mocnymi scenami „Kamieni” są sceny przesłuchań Jana Bytnara . Wszyscy aktorzy grali w tym fragmencie filmu po prostu perfekcyjnie, zarówno obaj aktorzy niemieccy w roli bestialskich i cynicznych gestapowców, jak i Tomasz Ziętek (jako „Rudy"), Filip Pławiak (jako „Wesoły") oraz Karol Górski (jako „Heniek"). W tych scenach ukazane było prawdziwe mistrzostwo zarówno gry aktorskiej, jak i reżyserii. 











Największym bólem jak dla mnie było to, że film skupił się na przyjaźni wyłącznie Rudego i Zośki, reżyser pomija trzeciego z przyjaciół Alka. Jego wątek trwa zaledwie 1 min, w czasie gdy zostaje postrzelony. Nawet w napisach końcowych, pierwsze dwa nazwiska to odtwórcy Jana Bytnara i Tadeusza Zawadzińskiego, samo nazwisko odtwórcy Alka zostaje wymienione w drugiej kolejności wraz z innymi aktorami drugoplanowymi i epizodycznymi.  Dlaczego więc na plakatach filmu obrazuje się 3 młodych przyjaciół?









Film jak można się było spodziewać nie zawiera jej wszystkich wątków książki, nie skłamie jeśli powiem, że nie zawiera nawet 25% z nich. Reżyser skupia się głównie na przedstawieniu własnej wizji, książka jest jedynie podparciem i inspiracją dla kilku ujęć. Sama scena „Akcji pod Arsenałem” została przedstawiona w sposób dość kolokwialny – w samym środku zaciętych potyczek, walka zamiera i widzimy Niemca jadącego na rowerze. Jak dla mnie jest to lekka kpina i kompletny brak powagi tak ważnego i umieszczonego w każdej podstawie programowej dla gimnazjum wątku.


Film polecam, mimo że nie jest on odwzorowaniem książki, ogląda się go przyjemnie i może być nawet powodem do rozczulenia i łez. Przed jego obejrzeniem radzę jednak przeczytać książkę Aleksandra Kamińskiego, by mieć pełny widok na sceny, które były wyłącznie wizją reżysera. Smuci natomiast fakt, iż na portalu Facebook sama książka ma 16.000 polubień film natomiast 49.000.

Film został też okazją do wypromowania nowej piosenki Dawida Podsiadło, który to w swoim teledysku używa ukazanych tam scen. Piosenka „4:30” rozbrzmiewa podczas napisów filmowych.





Podsumowując. Każdego kto nie miał jeszcze okazji zobaczyć tego filmu, a wacha się czy na niego iść, zachęcam gorąco. Samo oceniam go na 7/10 :)



Źródła:
* strony internetowe
- www.filmweb.pl/film/Kamienie+na+szaniec-2014-682011
- www.naszdziennik.pl/wp/70298,stanowisko-pomaranczarni-w-sprawie-filmu-kamienie-na-szaniec.html
- www.wyborcza.pl/1,75475,15418815.html#ixzz2vUgIuJbX
- www.tomaszraczek.pl/wiadomosci/id,1369/W-odpowiedzi-Robertowi-Glinskiemu.html
- www.radiownet.pl/publikacje/pomaranczarnia-krytycznie-o-kamieniach-na-szaniec
- www.lewica.pl/blog/mrozik/29238/
- www.dziennikpolski24.pl/artykul/3366141,kamienie-na-szaniec-przyciagaja-tlumy,id,t.html
- https://www.facebook.com/KamienieNaSzaniec.Film?fref=ts

* zdjęcia pochodzą z ogólnodostępnych źródeł

*piosenka
http://www.youtube.com/watch?v=8w600YIpkoY



sobota, 15 marca 2014

"Kamienie na szaniec" - dobry film akcji, czy może jednak historyczny?

"Lecz zaklinam - niech żywi nie tracą nadziei
I przed narodem niosą oświaty kaganiec;
A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie przez Boga rzucone na szaniec!..."
"Testament mój" Juliusz Słowacki

Jako iż uwielbiam książkę "Kamienie na szaniec" Aleksandra Kamieńskiego, bardzo zależało mi na obejrzeniu filmów na temat książki.

Książka "Kamienie na szaniec" to książka ponadczasowa. Obowiązkowo każdy gimnazjalista powinien ją przeczytać jako lekturę. Opisuje ona losy trzech przyjaciół: Rudego, Alka i Zośki. Opowiada ona o ich akcjach podczas wojny. Pokazuje też postawy, które odcisnęły duże piętno na podjętych przez nich decyzjach. Akcje "Małego sabotażu" i dywersyjne. Tak nasi dzielni druhowie z "Pomarańczarni" walczyli o wolność. Dla mnie są oni wzorem prawdziwych patriotów. Uwielbiam wracać do tej książki, gdyż opowiada część historii Szarych Szeregów, a jak wiadomo bardzo mało ludzi ma pojęcie co to za organizacja.

Chciała bym zacząć od filmu "Akcja pod Arsenałem" z 1978 r. Reżyserem tego filmu jest Jan Łomnicki. Scenariusz do filmu stworzył Jerzy Stefan Stawiński. Mogę śmiało powiedzieć, że jak na tamte czasy, film ten jest genialny. Pokazana jest w tym filmie prawdziwa historia trzech przyjaciół, którzy walczą o wolną Polskę. Sama akcja pod Arsenałem robi bardzo duże wrażenie. Aktorzy dobrze potrafią pokazać uczucia, jak są opisane w książce. Choć minęło prawie 36 lat od nakręcenia tego filmu, to można śmiało powiedzieć, że jest on zrobiony bardzo dobrze. Widać, że reżyserowi zależało na pokazaniu autentyczności bohaterów. Nie łatwo jest przedstawić sylwetki Rudego, Alka i Zośki, jednak aktorom odgrywającym ich role udało się pokazać prawdziwe cechy charakteru. Pokazali braterstwo i bohaterstwo. Film jest zgodny z treścią lektury, co jest bardzo ważne.
Film jest świetny i gorąco go polecam. Nawet jeśli film ma tyle lat, to jest on warty obejrzenia.

Bardziej chciałam wam opowiedzieć o filmie "Kamienie na szaniec" Roberta Glińskiego. Bardzo długo na niego czekałam. Niezmiernie podobały mi się zwiastun. Jednak z czasem zbliżania się premiery tego otóż filmu, dostałam wiele negatywnych informacji. Sama postanowiłam przyjrzeć się zdjęciom aktorów. Natknęłam się na ich zdjęcia w mundurach. Jako harcerka bardzo mocno się zdenerwowałam. Źle zawiązane beczułki, mundury pogięte i nie schludnie założone. Jednak moja ciekawość sięgnęła zenitu i postanowiłam sama się przekonać o filmie. No i niestety mogę powiedzieć śmiało, że zawiodłam się.

Scenariusz do filmu napisali Dominik W. Rettinger i Wojciech Pałys. Stroje pokazywały czasy II Wojny Światowej. Film był kręcony w Lublinie, co niestety spowodowało, że nie było w nim klimatu wojennej stolicy. Bardzo podobało mi się to, że do ról Rudego, Zośki i Alka obsadzili nowych aktorów. Niestety w filmie widać tylko Rudego i Zośkę, a Alek został odsunięty na boczny plan. Rudy (Tomasz Ziętek) został pokazany, jako bohater, który umiera jako męczennik. Historia prawdziwa, bo został zakatowany przez Niemców, jednak sceny jego katowania są bardzo brutalne, na wet za bardzo. Zośka (Marcel Sabat) jest pokazany jako prawdziwy przyjaciel Rudego. Jednak scena z bronią w ręku i scena jego śmierci robią z niego samobójce. Wiemy, że był załamany po stracie przyjaciół, ale ewidentnie można zauważyć, że daje się zabić i jeszcze umiera z uśmiechem na ustach. Alek (Kamil Szeptycki) jest pokazany może w zaledwie kilku scenach. Widzimy jak zostaje postrzelony, a o śmierci dowiadujemy się w sposób lakoniczny. Została pomięta też jego wielka miłość, zaś Rudy i Zośka są pokazywani w scenach miłosnych, których w książce nie ma. Zostało wycięte kilka scen, które mi się podobały.

Reżyserowi nie udało się odtworzyć historii prawdziwej. Dodał wiele wątków, których nie ma w książce. Chciał odświeżyć historię "Kamieni na szaniec", ale mu nie wyszło. Sam wnuk Aleksandra Kamińskiego nie podpisał się pod filmem, a podczas jednego z wywiadów powiedział, że dziadek pewnie też by się pod tym filmem nie podpisał.

Zamiast dobrego filmu historycznego stworzył świetny film akcji, nie mniej jednak polecam, ale proszę pamiętać o zabraniu ze sobą dużej ilości chusteczek higienicznych do wycierania łez.