poniedziałek, 20 maja 2013

Depeche Mode - Delta Machine (recenzja)

Depeche Mode - Delta Machine13 krążków na koncie i rzesze fanów na całym świecie to całkiem niezły wynik. Utrzymywać się na topie przez niemal 33 lata – za to również należy się szacunek. Czy po tylu latach Depeche Mode muszą coś komuś udowadniać? Zdecydowanie nie.

Nowy album Depeche Mode jak na moje oko nie bardzo zachwycił krytyków. Spodziewano się nie wiadomo jakiej rewolucji, a tu na Delta Machine czuć przecież, że muzycy idą z duchem czasu i proponują aktualne trendy w postaci elektroniki, ale i nie szczędzą też surowego typowo depeszowego brzmienia. Wszystko jest na nim jednak ze zdrowym umiarem, nie znajdziemy na nim przesadzonych dupstepowych kawałków, ani brudnych ciężkich gitar. David Gahan i spółka wypracowali już swój własny styl, który się kocha i którego się trzymają od lat – to dobrze, a że próbują zaproponować słuchaczowi pewną świeżość – to również wychodzi im na plus, ponieważ granie tego samego od 30 lat przyprawiło by fanów o znudzenie, lecz co poniektórzy chyba tego nie zauważyli.

Początkowo można sądzić, że na tym krążku brak typowego przeboju, jednak wątpię, że jest osoba, której po jego przesłuchaniu nie utkwiło w głowie świetne synthpopowe Should Be Higher czy genialne Soothe My Soul. No właśnie, według mnie to murowane hity, bez których koncerty od teraz się już nie obejdą. Również singlowego, spokojnego Heaven długo nie wygonimy z naszej podświadomości. Tak jak już wspominałam Depeche Mode blisko obcują na tej płycie z elektroniką, czego doskonałym przykładem są pełen niepokoju Secret to The End oraz My Little Universe. Ze świetną bluesową gitarą spotykamy się w Slow i Goodbye, a w Soft Touch/ Raw Nerve mamy znów synthpop na niezłym poziomie, którym zdecydowanie nie pogardzą Ci starsi fani grupy. Trio lubi słuchacza wprowadzać w trans i stopniowo obnażać przed nim utwory, tak jest i w rozpoczynającym płytę Welcome To My World, który rozkręca się dopiero po 1,5 minucie oraz w Angel gdzie wybuch następuje mniej więcej w tym samym czasie. Są również takie, które utrzymują nas w niepewności przez cały czas, aż do końca. To właśnie w The Child Inside mamy wrażenie, że już za chwile będzie wielkie BUM, jednak nagle ktoś ukraca nasze przewidywania i wraca do monotonii, która trwa tak przez ponad 4 minuty.

Panowie tym albumem udowadniają, że można tworzyć coś co podaje się fanom od lat, ale być przy tym na czasie i nie zanudzać. Jeśli ktoś myślał, że grupa nagle zmieni stylistykę to po prostu grubo się mylił. Panowie prezentują po raz kolejny to co wychodzi im najlepiej w pewnym odświeżeniu, dzięki czemu przyjemnie jest do Delta Machine wracać ponownie. Zdecydowanie jest to dobra płyta, która z pewnością sprawdzi się na koncertach. W Polsce także – 25 lipca, Stadion Narodowy; 24 lutego 2014 roku, Atlas Arena, Łódź. Tej drugiej daty bardzo, bardzo nie mogę się już doczekać! 

Depeche-Mode

Z recenzją jak zwykle możecie się zapoznać również pod tym adresem.
___________________________________________________________________________________
PS. Ktoś może przypadkiem wybiera się do Łodzi na ich koncert? :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.