Paterson, główny bohater najnowszego filmu Jarmuscha, jest
zwyczajnym człowiekiem, który wstaje wcześnie rano, idzie do pracy,
prowadzi harmonijny i ustabilizowany
tryb życia w skromnym domku na przedmieściu. Właściwie jego życie byłoby całkiem
monotonne, gdyby nie to, że w zeszycie codziennie zapisuje swoje nowe wiersze –
siada przy kierownicy (jest kierowcą miejskiego autobusu) i pisze, a po
południu odczytuje je żonie, która jest mistrzynią wypieku babeczek i wciąż
maluje swoje czarnobiałe kompozycje. W
tej prostej historii są momenty śmieszne (pies wyprowadzający pana na spacer,
rozmowy w barze), dramatyczne (też z udziałem psa…) i smutne (Paterson nie chce
już być poetą, załamuje się), ale finał filmu jest optymistyczny. Zaskoczyło
mnie, że w trakcie filmu na ekranie pojawiają się fragmenty wierszy Patersona,
i wcale nie jest to nudne ani banalne. W
filmie grają mało znani, a świetni młodzi aktorzy. Rola Adama Drivera zasługuje
na Oskara. Codzienność przeplata się w tym filmie z czymś nieuchwytnym,
urzekającym i bardzo prostym. (Podobała mi się poetyckość tego filmu, z ekranu
biła taka jasność i przejrzystość. ) Jest to film, który przemawia do emocji i
zaprasza nas do innego, szlachetnego świata, gdzie smartfony są tylko zbędnymi
przedmiotami, gadżetami , (główny bohater nie chce mieć telefonu komórkowego i
uparcie trwa w tym postanowieniu), zaś sztuka jest dla niego tak ważnym
pokarmem jak jedzenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.