poniedziałek, 9 stycznia 2017

Recenzja z filmu pt. „Paterson” w reżyserii Jima Jarmuscha



Paterson, główny bohater najnowszego filmu Jarmuscha, jest zwyczajnym człowiekiem, który wstaje wcześnie rano, idzie do pracy, prowadzi  harmonijny i ustabilizowany tryb życia w skromnym domku na przedmieściu. Właściwie jego życie byłoby całkiem monotonne, gdyby nie to, że w zeszycie codziennie zapisuje swoje nowe wiersze – siada przy kierownicy (jest kierowcą miejskiego autobusu) i pisze, a po południu odczytuje je żonie, która jest mistrzynią wypieku babeczek i wciąż maluje swoje czarnobiałe kompozycje.  W tej prostej historii są momenty śmieszne (pies wyprowadzający pana na spacer, rozmowy w barze), dramatyczne (też z udziałem psa…) i smutne (Paterson nie chce już być poetą, załamuje się), ale finał filmu jest optymistyczny. Zaskoczyło mnie, że w trakcie filmu na ekranie pojawiają się fragmenty wierszy Patersona, i  wcale nie jest to nudne ani banalne. W filmie grają mało znani, a świetni młodzi aktorzy. Rola Adama Drivera zasługuje na Oskara. Codzienność przeplata się w tym filmie z czymś nieuchwytnym, urzekającym i bardzo prostym. (Podobała mi się poetyckość tego filmu, z ekranu biła taka jasność i przejrzystość. ) Jest to film, który przemawia do emocji i zaprasza nas do innego, szlachetnego świata, gdzie smartfony są tylko zbędnymi przedmiotami, gadżetami , (główny bohater nie chce mieć telefonu komórkowego i uparcie trwa w tym postanowieniu), zaś sztuka jest dla niego tak ważnym pokarmem jak jedzenie. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.