Jakiś czas temu przedstawiałam Wam tutaj najciekawszych wykonawców tegorocznej odsłony festiwalu Open'er lecz dokładnie 109 dni przed jego rozpoczęciem line-up był jeszcze nieskompletowany. Dzisiaj już po wszystkich chciałabym Wam opisać na kogo koncerty udało mi się dotrzeć, a jeśli jesteście ciekawi innych relacji to przy każdym dniu będę odsyłać Was na stronę outrave.pl dla której piszę i na której znajduje się reszta tekstów innych redaktorów.
Dzień 1
Patrick the Pan
Tegoroczną edycję festiwalu Open’er otwierał debiutujący dosyć niedawno, młody krakowianin Piotr Madej, ukrywający się pod pseudonimem Patrick The Pan.
Był to jego czwarty występ na żywo, lecz szczerze mówiąc w ogóle nie
dało się tego odczuć. Muzycy czuli się na scenie pewnie (cóż za genialny
pomysł na scenografię – kruki!) i bardzo swobodnie. Koncert rozpoczął
się od utworu Bubbles – niewątpliwie wizytówki Piotra. Z racji tego, iż na koncie ma on zaledwie jeden krążek Something Of An End fani usłyszeli zatem kawałki z niego pochodzące. Jako bonus usłyszeliśmy cover jednego z utworów Radiohead.
Editors
Brytyjczycy przyjechali do Polski w tym roku wraz ze swoją nową płytą The Weight of Your Love
i to właśnie utworami z niej pochodzącymi była zdominowana setlista.
Jak na otwarcie sceny głównej był to dobry koncert, lecz odnosi się
wrażenie, że czegoś zabrakło i mogło być nieco lepiej. Nie obeszło się
bez największych hitów grupy – Munich, An End Has a Start i Papillon. Z nowego krążka panowie zaserwowali fanom m. in. singlowe A Ton Of Love, świetne Formaldehyde czy Two Hearted Spider.
Koncert może i pozostawia mieszane uczucia, lecz nową płytę
zaprezentowali z bardzo dobrej strony – mnie do niej jak najbardziej
przekonali, bo wcześniej niezbyt przypadła mi do gustu.
Blur ( napisane z Mariuszem)
Koncert Blur był długo wyczekiwanym wydarzeniem nie
tylko dla zagorzałych fanów talentu britpopowego kwartetu. Brytyjczycy
zagrali w Polsce po raz pierwszy w historii i nie zawiedli. Ze sceny
można było usłyszeć wszystko czego każdy fan spodziewał się, domagał lub
marzył. Zaczęli od Girls & Boys, które wprawiło publikę w ekstazę. Z biegiem czasu było tylko lepiej. There’s No Other Way, Beetlebum czy Parklife to jedynie kilka z klasycznych tytułów w dorobku Blur, które mieliśmy zaszczyt usłyszeć. Po zakończeniu utworu Tender, fani zaczęli śpiewać a capella refren ‚Oh my baby, Oh my baby, Oh why, Oh my’ – zespól był zachwycony. Z kolei przy Coffee & TV
tłum uniósł do góry kartki z wizerunkiem Milkiego, którego można
zauważyć w teledysku do wspominanej piosenki. Warto także wspomnieć o Country House
podczas którego Damon Albarn stanął na barierkach śpiewając razem z
publicznością za co otrzymał od niej złoty kapelusz, który umieścił na
swojej głowie. Blur nie zawiódł czego bało się wielu,
lecz zadziwił i zaskoczył. Świetny półtoragodzinny koncert z czterema
piosenkami na bisie, w tym z genialnym Song 2 nie pozostawiał nic więcej do życzenia. Czasem marzenia się spełniają.
Alt-J
Przesunięcie tego koncertu o pół godziny był najlepszą decyzją
organizatorów. Dzięki temu udało mi się zobaczyć zdecydowanie większą
część ich występu, perfekcyjnego występu. Debiut Brytyjczyków An Awesome Wave zdecydowanie lepiej sprawdza się na koncertach. Słuchając na żywo Breezeblocks czy Fitzpleasure ciarki na ciele są jeszcze większe niż gdy słucha się tych kawałków w domowym zaciszu. Jako bonus usłyszeliśmy dwa covery – Slow Kylie Minogue oraz A Real Hero College & Electric Youth.
reszta relacji TUTAJ
Dzień 2
Kim Nowak
Drugiego dnia festiwalu scenę główną otwierał występ projektu braci Waglewskich i Michała Sobolewskiego – Kim Nowak.
Publiczność dostała od chłopaków solidną porcję surowego rocka.
Usłyszeliśmy kawałki zarówno z ich debiutu, jak i ostatniej płyty Wilk. Pojawiły się kawałki Prosto w ogień, Szczur i genialny Mokry Pies. Kim Nowak zgromadził pod sceną całkiem sporą liczbę fanów, pech chciał, że pod
koniec występu zaczął padać deszcz co odstraszyło część publiczności,
lecz ci co zostali nie mogą żałować ani trochę.
Tame Impala
Bardzo się cieszę, że Tame Impala zagrali na scenie
głównej i mogłam ich zobaczyć – nawet kosztem występu Modest Mouse. Na
gigantycznej scenie wyglądali na nieco zagubionych, zajmowali zaledwie
kawałek przeznaczonej im przeogromnej przestrzeni, lecz koncert jaki
dali wcale na to nie wskazywał. Poradzili sobie świetnie i porwali fanów
w psychodeliczną podróż. Zaprezentowali kawałki głównie ze swojego
ostatniego albumu Lonerism, ale nie zabrakło także utworów z debiutu. Najcieplej przez tłum zostały przyjęte kompozycje Elephant oraz Feels Like We Only Go Backwards.
Klimat, który potrafią stworzyć wokół siebie Australijczycy został
stłumiony nieco przez miejsce i czas, lecz wcale nie należy przekreślać
przez to całego koncertu. To był udany występ, który warto wspominać.
Arctic Monkeys
Arctic Monkeys zaserwowali swoim fanom show godne
tytułu headlinera. Setlista obejmowała 21 kawałków i trudno wskazać
utwór, który nie byłby hitem. Ze sceny dobiegały do nas dźwięki Brianstorm, Dancing Shoes, Crying Lightning czy I Bet You Look Good on the Dancefloor.
Publiczność wpadła w euforię już przy pierwszym kawałku, a zespół nie
dał jej odetchnąć przez niemal półtora godziny. Momentami to właśnie
tłum było słychać bardziej niż samego Alexa Turnera. Ten często
przemawiał przed piosenkami i w ciągu koncertu utrzymywał z fanami
kontakt, przez co cały występ wiele zyskał. W setliście nie zabrakło
także utworów zapowiadających najnowszy album Brytyjczyków AM – usłyszeliśmy R U Mine?, Do I Wanna Know? oraz grany od dosyć niedawna Mad Sounds. Nie sposób nie wspomnieć o tym jak się z nami grupa pożegnała – Cornerstone, odmieniona Mardy Bum, energiczny kawałek When the Sun Goes Down oraz 505.
reszta relacji TUTAJ
Dzień 3
Palma Violets
Jeśli ktoś w piątek potrzebował zastrzyku pozytywnej energii to najlepszą opcją było się udać na koncert chłopaków z Palma Violets.
Ci dawali z siebie wszystko, moc, która od nich biła udzieliła się
wszystkim, którzy przybyli na ten występ. Tłum szalał od pierwszego
zagranego utworu aż do ostatniego. Panowie zaserwowali nam utwory ze
swojej debiutanckiej płyty 180 – nie zabrakło zatem kawałków We Found Love czy Best Of Friends,
którego tekst zgodnie wykrzykiwała cała publika. Mnie osobiście niezbyt
przekonał szalony basista Chillie Jesson. Miałam wrażenie, że zaraz
skoczy w tłum i ktoś dostanie od niego w twarz. Wydaje mi się, że to
niepotrzebny przerost formy nad treścią. Poza tym bardzo udany występ.
Skubas
Na koncercie tego pana byłam podczas gdy występował on w roli
supportu przed grupą Hey, jesienią tamtego roku. Zrobił wtedy na mnie
ogromne wrażenie, a jego debiut był ciekawą pozycją na rynku muzycznym.
Tegoroczny występ Skubasa na Openerze był dla mnie
sporym zaskoczeniem. Muzyk się rozwija i to z prędkością światła.
Niesamowicie przyjemnie słuchało mi się jego lirycznych kompozycji
okraszonych gitarą akustyczną. Publiczność miała okazje usłyszeć
premierowe kawałki, w tym Kołysanka, napisana dla dziecka, które miało przyjść na świat lada dzień oraz utwór Błagam. Świetny występ.
These New Puritans
Słuchając ich w domu kompletnie mnie nie przekonywali. Przy okazji wydania ich nowej płyty Field Of Reeds
postanowiłam jednak dać im jeszcze jedną szansę i ponownie wziąć ich
nagrania pod lupę. Coś mnie w nich zaciekawiło do tego stopnia, że
postanowiłam iść na koncert Brytyjczyków nie mając wyrzutów sumienia, że
tuż obok grają Skunk Anansie czy QOTSA. Ci zaczarowali publiczność już
od pierwszych dźwięków Spiral, później było już tylko lepiej – usłyszeliśmy m. in. Fragnant Two i Organ Eternal.
Muzycy sprawiali wrażenie zamkniętych w swoim świecie, każdy bez
wyjątku. Tworzyli wokół siebie swoją własną przestrzeń i działali tylko w
jej obrębie. Publiczność bez problemu odnalazła się w takiej konwencji,
również utonęła w mrocznym świecie ich muzyki.
Hey
Kasia Nosowska debiutowała na gdyńskiej scenie rok temu, a teraz przyszedł czas i na jej zespół – Hey.
Mogłoby się wydawać, że grupa rockowa, która lepiej odnalazłaby się na
Jarocinie nie poradzi sobie na Open’erze, lecz po ich występie wszelkie
wątpliwości powinny zostać rozwiane. Zespół bez problemu zapełnił Tent i
dał występ naprawdę na wysokim poziomie. Fani usłyszeli w większości
utwory z ich dwóch ostatnich płyt Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy! i Do rycerzy, do szlachty, doo mieszczan. Ze sceny dobiegały do nas dźwięki piosenek Co tam?, Faza Delta czy Kto tam? Kto jest w środku?.
Tłum od pierwszego kawałka aż do ostatniego bawił się świetnie i cały
czas pomagał Kasi śpiewać, a kolejne wykonania były nagradzane brawami
jeszcze na długo po ich zakończeniu. Nosowska z kolei ciągle dziękowała i
nie kryła wzruszenia, że aż tyle osób przyszło oglądać ich występ. W
setliście znalazło się również miejsce na cover. Hey wykonał utwór zespołu The Korgis – Everybody’s Got to Learn Sometime. Był także czas kiedy można było zaczerpnąć powietrza – tempo spadało przy utworach Boję się o nas, Stygnę, a także przy Nie więcej, gdzie gościnnie usłyszeliśmy Monikę Brodkę! Panie wpadły na ten pomysł dwa dni przed występem, dlatego też Brodkę usłyszeliśmy tylko w refrenie.
reszta relacji TUTAJ
Dzień 4
Everything Everything
Tego dnia scenę główną otwierał manchesterski zespół Everything Everything. Zespół przyjechał do Polski wraz ze swoim najnowszym wydawnictwem Arc. Tłum usłyszał zatem kawałki Kemosabe, Don’t Try, No Plan czy Cough Cough. Nie zabrakło także nagrań z debiutu – ze sceny dobiegały do nas dźwięki Final Form, MY KZ, UR BF, Photoshop Handsome czy Schoolin’. Zespół bawił się dobrze, publiczność także – występ można zaliczyć do tych udanych.
Crystal Fighters (napisane wraz z Mariuszem)
Słoneczna pogoda, przyjemny powiew wiatru i koncert Crystal Fighters
na Alterklub Stage (dawny World Stage). Wydaje się, że muzycy z Kraju
Basków szczególnie polubili Polskę, gdyż ilość ich wizyt w naszym kraju
jest ogromna i ta miłość jest odwzajemniana bowiem za każdym razem na
ich koncertach pod sceną już na kilkadziesiąt minut przed występem
gromadzą się tłumy. Muzycy rozgrzali publikę do czerwoności przy
dźwiękach starych, dobrze znanych kawałków. Usłyszeliśmy m. in. Plage, Follow, Champion Sound i At Home. W setliście nie zabrakło także miejsca dla kompozycji z najnowszego longplaya grupy – You & I, LA Calling czy Love Natural.
Po zagraniu 12 kawałków muzycy schowali się za sceną, lecz publiczność
skandowała tak długo, że pojawili się na bisach i zaprezentowali świetne
Xtatic Truth.
Kings Of Leon
Występ Kings Of Leon był jednym z tych na który
czekałam najbardziej i niestety ale bardzo się nim rozczarowałam.
Nagłośnienie było bardzo słabe, zespół mało przykładał się do grania,
zero energii. Tylko najzagorzalsi fani mogą powiedzieć, że występ był
udany. Chciałam sprawdzić czy tylko ja postawiłam krzyżyk nad
Amerykanami, jednak każda osoba zapytana przeze mnie – co sądzi o ich
koncercie – potwierdzała to samo. Grupa w ogóle nie miała kontaktu z
fanami, grali jakby za karę, na czym końcowy efekt stracił wiele. Faktu
nie zmieni nawet to, że usłyszeliśmy przeboje Closer, Crawl, Notion czy Use Somebody. Publiczność dopominała się i tak mimo wszystko o Sex on Fire, które wreszcie dostała w ramach bisów. Jednak już na utworach Molly’s Chambers, It Don’t Matter czy Knocked Up nie działo się za wiele. Rodzina Followillów zdecydowanie nie pozostawiła po sobie dobrego wrażenia.
reszta relacji TUTAJ
Teksty mówią same za siebie - było świetnie. Mam nadzieje, że co roku będzie to mój mus jeśli chodzi o festiwale :). A samą stronę outrave.pl baardzo Was zachęcam do odwiedzania, piszemy po polsku oraz angielsku i można nas znaleźć także na facebooku :)
fot. Tomek Kamiński
Dziękuję za tak obszerną relację z wydarzeń! Życzę Ci, żeby wszystkie festiwale, na których będziesz były dla Ciebie inspiracją do pisania!
OdpowiedzUsuń